Pisz opowiadania, przeżywaj przygody pisane przez innych graczy howrse, rozwijaj swoją wyobraźnię, bierz udział w konkursach, łącz się w pary! Dołącz do nas już teraz!

Historie Veelee

"Gonitwa za cieniem..."

Był już świt. Obudziłam się jako pierwsza. Reszta stada jeszcze spała, nie miałam zamiaru ich budzić. Po wczorajszym treningu miałam okropne zakwasy, więc z trudem się podniosłam. Rozejrzałam się jeszcze po śpiących, aby sprawdzić czy może kogoś obudziłam. Na szczęście nie. Miałam zamiar pójść na łąkę, popaść się i sprawdzić czy nic złego nam nie grozi. Podniosłam nogę żeby przejść przez Numę - moją śpiącą przyjaciółkę. Nagle usłyszałam trzask gałęzi. Zamknęłam oczy i syknęłam z obawą, że ktoś się obudził, lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że nie jeszcze postawiłam nogi na ziemi i nie miałam jak połamać gałązki. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Nic podejrzanego nie zauważyłam, więc spokojnie ją postawiłam.

*Trzask* - znowu ten odgłos!  Podniosłam nogę i sprawdziłam czy na 100% na nic nie nadepnęłam. Pod moim kopytem nic się nie znalazło. Zdziwiłam się, postawiłam uszy i spojrzałam w ścianę lasu. Nagle przed moimi oczami przesunął się czarny cień. Cofnęłam się gwałtownie i bardziej przyjrzałam zieleni. Tym razem coś przebiegło za mną, zawiał silny wiatr. Stałam jak wryta. Szczerze mówiąc, to pierwszy raz spotkałam się z takim "czymś" i trochę się przestraszyłam. Skuliłam uszy, przeskoczyłam przez inne konie i stanęłam na wzgórzu. Trawa falowała od powiewu wiatru, jesienne liście latały w okół mnie.
*Trzask!!* Postawiłam jedno ucho do przodu i nasłuchiwałam. Dosłyszałam tupot kopyt i sapanie. Wkrótce dojrzałam także cień biegnący prosto na mnie... Był już kilka metrów ode mnie, kiedy nagle zawrócił.
- O nie, nie ma tak dobrze! - Syknęłam i rzuciłam się w pościg za ciemną zjawą.

*To be continued*



________________________________________________________________________

"Gonitwa za cieniem..." PART II

Biegłam przez ciemny las. Przeskakiwałam przez spróchniałe pnie, przepływałam rzekę, a nawet przebiegałam przez stado nietoperzy spłoszonych przez rżenie i parskanie. Przebiegłam goniąc cień cały las, nie mogłam posunąć się dalej. Zbliżaliśmy się do bagien. Gwałtownie zahamowałam ślizgając się po błocie, jednak przez cały czas obserwowałam zjawę. W końcu zniknęła między przewalonymi konarami drzew.
- Nie ma sensu do dalej gonić... Jeśli wróci... to... - myślałam - Ech, nie warto zachodu na takie coś. Powinnam wracać na terytorium stada, będą się o mnie martwić.
Potrząsnęłam szyją odgarniając grzywę na prawą stronę i powoli się wycofałam. Nagle o coś uderzyłam. Przez jakiś czas zastanawiałam się co to może być, ale kiedy poczułam na karku czyiś oddech gwałtownie się odwróciłam i uderzyłam nosem w nos czarnego jak smoła konia. Czułam się tak jakby ktoś zamurował mi kopyta, nie mogłam się ruszyć ani nic powiedzieć. Kiedy zaczęłam się cofać ogier przybliżał się coraz bardziej. Byłam już na krawędzi gruntu, za mną były bagna. Nie mogłam się dalej posunąć, a czarny koń pył tak blisko, że dotykaliśmy się klatkami piersiowymi. Wziął ogromny wdech, prawie wepchnął mnie do bagna i dmuchnął we mnie. Przymrużyłam oczy, żeby których z jego gilów nie wpadł mi do oka. W końcu nie mogę stracić go z oczu, nie znam jego reakcji.

*To be continued*

________________________________________________________________________

"Gonitwa za cieniem..." PARTIII

Był ogromny, zupełnie czarny i troszkę, jak na swój sposób przerażający.
- J... Ja już chyba sobie pójdę - przesunęłam się w lewo, lecz on też - Em... - przesunęłam się w prawo, on także. Zdenerwowałam się i wrzasnęłam:
- Masz gościu jakiś problem?!
Zdziwił się. To było widać. Ogarnął się i spojrzał na mnie dziwnym spojrzeniem.
- Nie... - odpowiedział.
- To mnie przepuść!
- Nie mogę - zaprzeczył.
- Dlaczego?! Przecież nic ci nie stoi na przeszkodzie!
- Nie mogę - powtórzył. Puściły mi nerwy, odwróciłam się i z całej siły uderzyłam go ogonem w pysk.
- Puść mnie! Już! - wydarłam się jak wariatka.
- Nie mogę!
Odepchnęłam go i chciałam zagalopować ku stadu, gdy coś pociągnęło mnie za szyję. Odwróciłam się i zauważyłam, że mój klejnot i jego są złączone ze sobą.
- Już wiesz czemu nie mogę? - zapytał łagodnym głosem.
Było mi strasznie wstyd. Zaatakowałam go bez powodu. Podeszłam do niego i powiedziałam:
- Przepraszam, tak mi wstyd...
Szturchnął mnie w głowę, odplątał nasze klejnoty i przyjął przeprosiny. Zapytałam go jeszcze, czy mogę mu to jakoś wynagrodzić, ale on powiedział tylko, że nie ma gdzie spać, ponieważ w tych czasach wszędzie jest niebezpiecznie. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi.
- Może chciałbyś zamieszkać z nami? W sensie z moim stadem? - zaproponowałam.
- Z wielką chęcią.
Uśmiechnęłam się i wyruszyliśmy w stronę stada. Po drodze opowiedział mi trochę o sobie. Wiem, że ma na imię Arssuss, że uciekł z poprzedniego stada, które nie miało nazwy, wiem, że miał dziewczynę, ale została zaatakowana przez wilki...

*To be continued*


________________________________________________________________________

"Gonitwa za cieniem..." PART IV

Szliśmy i rozmawialiśmy ze sobą... Zdziwiło mnie tylko dlaczego tak uciekał przede mną? Chciałam się go o to zapytać, ale nie chciałam znów na niego naskoczyć...
- Mogę zadać ci jedno pytanie? - zatrzymałam się i popatrzyłam na niego.
- Jasne, pytaj o co tylko chcesz - odpowiedział.
- Dlaczego uciekałeś przede mną?
- Ja? - zapytał z ogromnym zdziwieniem.
- No... tak, najpierw zauważyłam cień biegnący przez las, później zawiał silny wiatr i znów cień się pojawił. Biegł prosto na mnie, kiedy nagle zawrócił. Pobiegłam za nim, a on wyprowadził mnie na bagna. Potem spotkałam ciebie!
- To nie możliwe. Szedłem tym lasem w poszukiwaniu jedzenia i wtedy zauważyłem ciebie, jak stałaś na bagnach. Chciałem pomóc, podszedłem do ciebie i wtedy nasze klejnoty się złączyły.
- To... - byłam ogromnie zdziwiona - To w takim razie kto to mógł być?
- Nie mam pojęcia...
*Trzask* - znów ten odgłos!
- Słyszałeś?
- Ale co?
- Trzask gałęzi! Usłyszałam go jak cień pojawił się pierwszy raz!
Arssuss spojrzał na mnie z niepokojem.
- Musimy wracać do stada! - krzyknęłam i rzuciliśmy się w galop. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak, że za raz stanie się coś złego. Rozmyślałam tak przez cały czas, póki nie dotarliśmy na miejsce. Nie cieszyłam się na ten widok. Od mojego wyjścia nikt się nie poruszył, ani nie drgnął. A godzina... słońce było w tym samym miejscu - wschodziło. Ptaki i nietoperze, które wyleciały z lasu wiszą w powietrzu. O co chodzi? Spojrzałam na Ar'a, na jego pysku widniało ogromne zdziwienie. Spojrzałam jeszcze raz na stado, na słońce i ptaki, i znów na niego. Byłam przerażona. Nie mam pojęcia dlaczego spojrzałam na mój klejnot. Świecił bardzo jasno i był połączony z klejnotem Arssuss'a. Delikatnie je odłączyłam i świat zaczął się ruszać. Ptaki odleciały, słońce zaczęło wschodzić, a stado powoli się budziło. Byłam przerażona, zadowolona i zdziwiona na raz.
- Chodź, muszę cię zapoznać ze stadem - powiedziałam.


________________________________________________________________________


"Potyczka"

- Meeliess! - wołałam - Meeliess!!
*Cisza*
- Meeliess! - zawołała Numa.
- Wygląda na to, że znowu uciekła. Powinnyśmy ją znaleźć...
- Tak, ale kto w tym czasie zajmie się stadem?
- Nie wiem... - powiedziałam, kiedy podszedł do nas Terravio.
- Jak tam? - zapytał i spojrzał na Numę.
- Dobrze. Meel znów uciekła. Mógłbyś zająć się stadem podczas naszej nieobecności? - walnęłam prosto z mostu.
- Jasne, z przyjemnością!
- Ok, to około godziny czwartej zaprowadź je na łąkę. Jeśli nie wrócimy do wieczora, to możesz kogoś wysłać. Przyda się dodatkowa para kopyt - powiedziałam i razem z Numą ruszyłyśmy na poszukiwanie zaginionego źrebaka.

Nie było jej na naszym terytorium. Byłyśmy tam, gdzie bywała najczęściej. Nad jeziorem, pod wodospadem... Przestraszyłam się, w koło było pełno niebezpieczeństw typu wygłodniała puma lub zdezorientowane stado bizonów.
- A co jeśli... - zaczęłam.
- Cii
- Al...
- Ciii
Uciszyłam się i zaczęłam nasłuchiwać. Po jakimś czasie dało się usłyszeć chichotanie. Spojrzałyśmy na siebie i pobiegłyśmy w stronę odgłosów. To była Meeliess ganiająca za fioletowym motylkiem.
- Meel! - Krzyknęłam ze złością
Klacz zatrzymała się i spojrzała na mnie. Polożyła uszy i spuściła głowę na dół.
- Znowu uciekłaś! Wyszłaś poza nasze terytorium! Tysiąc razy ci mówiłam: "Pamiętaj żebyś nigdy nie oddalała się za bardzo. Jeśli wyjdziesz poza nasze terytorium grozi ci 100 razy większe niebezpieczeństwo"! - z niecierpliwością mówiłam do Meel.
- Tak, wiem... Przepraszam, nie chciałam. Trochę mnie poniosło... - przeprosiła.
- Chodź... - Numa nie dokończyła z powodu głośnego tupotu kopyt.
- Co do jasnej..? - zapytałam z niepokojem.
W jednym momencie minęło nas ogromne stado koni i otoczyło nas. Położyłam uszy i nadymałam się, żeby sprawiać wrażenie silniejszej.

*To be continued*


________________________________________________________________________


"Potyczka" PART II

Zostałyśmy otoczone przez konie, które były dla nas niecodziennym widokiem. W ich grzywach były wplątane ptasie pióra, były pomalowane farbą. Niektóre z nich miały na zadach poodciskane ludzkie ręce. Od razu było widać, że mają kontakt z dwunożnymi.
Pomyślałam, że mogłybyśmy mieć potem kłopoty, w każdej chwili te dziwne istoty mogły tutaj przyjechać, zabrać do swojego obozowiska i nas też ochlapać farbą. Z obawy, że tak się się stanie odskoczyłam w bok, chciałam uciec, ale nie mogłam przedrzeć się przez mur. Konie przesunęły się bardziej do siebie nie pozwalając mi przejść. Cofnęłam się i odskoczyłam w drugą stronę. Ta sama reakcja. W końcu tłum rozstąpił się. 
- To świetny moment! - pomyślałam i zaczęłam biec, a za mną Numa i Meel. Już, już prawie się wydostałam, kiedy przed moimi oczami ukazał się gniady ogier z białymi znakami na ciele. Zdziwił mnie ten widok.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Potyczka" PART III

Patrzyłam na niego jak na idiotę. Zauważył to i chciał jak najszybciej udowodnić mi, że jednak nim nie jest.
- Co was sprowadza na naszą ziemię? - Zapytał z lekkim zaciekawieniem ogier.
- Waszej..?! - odpowiedziała aroganckim pytaniem Meeliess.
- Meel! - krzyknęłam z oburzeniem i odwróciłam się w stronę źrebaka - Przepraszam za nią! Uciekła ze stada i znalazła się tutaj. My przyszłyśmy tylko po nią, na prawdę nie chcemy żadnych konfliktów.
- Nic nie szkodzi. Tak się składa, że my też ich nie chcemy. Ogier patrolujący okolicę dojrzał inne konie, więc przybyliśmy się zapoznać. - odparł.
- Ah, czyli widzę, że stado jest nastawione pokojowo. Miło a... a jak się nazywa?
- Indian Saddle
Spojrzałam na Numę, potem na Meel. Obie stały bez ruchu. Odwróciłam się w stronę ogiera i powiedziałam:
- Dobrze, to my już...
- Nie, nie! Proszę zostańcie! Chętnie oprowadzimy was po naszej krainie!
- Nie, naprawdę. Nie chcemy się narzucać...
- Spokojnie, dla nas to przyjemność. Już od dawna nie mieliśmy gości. Proszę zostańcie.
- No dobrze.
I wyruszyliśmy. Po drodze zadałam kilka pytań, dostałam odpowiedzi, ale miałam jeszcze kilka na myśli.
- Oh, gdzie ja mam głowę?! Jeszcze się nie przedstawiłem! - Wykrzyknął ogier - Jestem Dalevo, przywódca stada Indien Saddle.
- Bardzo mi miło, ja jestem Veelee - przywódczyni stada Wild Wind - Przedstawiłam i ukłoniłam się .

*To be continued*

________________________________________________________________________

"Potyczka" PART IV

W ich krainie było pięknie. Wszędzie zielona, soczysta trawa, kolorowe kwiaty, pełno drzew. Aż ślinka mi pociekła. Dalevo przeprowadził nas przez tą apetycznie zieloną łąkę i znaleźliśmy się na drugim końcu krainy. Tutaj było może, piasek miał złocistą barwę, a w wodzie odbijało się kąpiące się w niej słońce. Dość relaksujące miejsce.
- Jejku! Jak tu pięknie! - powiedziała zafascynowana Meel.
- Tak, racja - zgodziła się z nią Numa.
- Bardzo nam mi... - Dalevo zaczął, ale nie dokończył, ponieważ z oddali było słychać parskanie i tupot kopyt. Odwróciliśmy się i zza pagórka wybiegł zziajany Arrsuss. W świetle topiącego się słońca wyglądał pięknie. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Uspokoiłam się dopiero gdy Numa z wrednym uśmieszkiem szturchnęła mnie w pierś. 
- Veelee! - krzyknął - Veele, musicie natychmiast wracać!
- Co, co się stało? - przeraziłam się.
- Zobaczysz, chodźcie!
Odwróciłam się w stronę Daleva i powiedziałam:
- Przepraszam, było nam bardzo miło, ale musimy iść.
- Spokojnie, nic się nie stało - odpowiedział i kiwnął głową. Zdążłyłam się tylko do niego uśmiechnął, ponieważ Numa pociągnęła mnie za grzywę na znak, że musimy biec.

*To be continued*

________________________________________________________________________

"Potyczka" PART V


Arssuss prowadził, potem biegła Meel, Numa, a na końcu ja. Widocznie musiało wydarzyć się coś złego. Podejrzewałam, że jakaś puma zaatakowała źrebaka, lub, że jakiś koń zaginął, ale nie. To było coś 100 razy gorszego. Stanęłam na pagórku, wiatr rozwiewał mi grzywę. Bacznie przyglądałam się tej dziwnej akcji, która odgrywała się na dole. Moje stado stało ściśnięte w kupie, a w oków nich biegał czarny cień wywołując dookoła małe tornada, trzaskające pioruny i grzmoty. Znerwicowana zeskoczyłam z góry i cwałem pobiegłam w stronę stada. Cień widząc mnie zatrzymał się, tornada opadły, a pioruny i grzmoty ustały. Widząc to zatrzymałam się przed nim, a ten wybuchł tylko strasznym śmiechem i zniknął. To było dziwne. Spojrzałam na stado, potem na Numę i Arrsussa stojących za mną. Nigdzie nie widziałam Meelee. 
- O nie... - wymamrotałam.
Numa spojrzała na mnie dziwnym spojrzeniem jakby mówiła "wszystko w porządku?"
- Meelee? dzie jest Meel?!
Wszyscy zaczęli rozglądać się  między sobą, kiedy ze stada wysunęła się pegazica z Meel pod skrzydłem. Klaczka przerażona podbiegła do mnie i schowała się między moimi nogami. Klacz ukłoniła się i chciała odlecieć, ale jej zakazałam.
- Poczekaj! - krzyknęłam do niej.
- Tak? - odparła spokojnym i cichym głosem.
- Jak znalazłaś Meel? I z kąt jesteś?
- Znalazła się w magicznym lesie. Zbierałam neonowe jagody, kiedy z krzaka wyskoczył jakiś źrebak. Przedtem usłyszałam jeszcze trzask gałęzi....
- Hmmm... trzask gałęzi. Dobrze, a jak się nazywasz?
- Jestem Katyss - przedstawiła się - Mam prośbę... Proszę nie przyjmij tego za narzucanie się...
- Spokojnie, pytaj o co tylko chcesz.
- Czy mogłabym przez jakiś czas zamieszkać w waszym stadzie? Tam gdzie mieszkałam nie jest już bezpiecznie.
- Jasne. A co masz na myśli mówiąc "nie jest już bezpiecznie"?
- Magiczny las został opanowany przez ciemne moce. Bardzo często konie widują tam cienie przecinające powietrze. Tam, gdzie przebiegną zostawiają czerwony, świecący śluz. Jednorożce twierdzą, że to trucizna. Mam obawę, że jeśli przebiegały przez pole neonowych jagód, to mogłabym się zatruć.
- Ah, ciekawe... Dobrze, oczywiście możesz z nami zamieszkać.

*To be continued*
_______________________________________________________________________

"Romantyczna chwila"

Zapadła już noc. Razem z Katyss sprawdzałam, czy wszystkie źrebaki śpią. Policzyłyśmy je, lecz brakowało tylko jednego - Meeliess. Jakoś zbytnio nie przejęłam się tym faktem. Przyzwyczaiłam się i wiedziałam gdzie odeszła. Była w ogromnej jaskini leżącej niedaleko Magicznego Lasu. Tam, w tej jaskini zginęli jej rodzice z niewiadomych przyczyn, tam też ją znalazłam jako malutkiego źrebaczka nie umiejącego jeszcze chodzić.
Leżała przy zimnej skale, a z jej oczu ciekły łzy. Podeszłam do niej i zapytałam:
- Meel? Spokojnie, nie płacz. Czemu znowu tu wróciłaś?
- *Chlip* Tęsknię za nimi... *chlip, chlip* Na prawdę tęsknię.
- Wiem skarbie. Będzie w porządku.
Chyba mi nie uwierzyła, więc dalej próbowałam ją przekonać, żeby wróciła ze mną do stada.
- Moi rodzice też zginęli. Byłam w twoim wieku... Tęskniłam za nimi tak samo jak ty, ale wiedziałam, że jeśli nie wezmę się za siebie, to zginę na tym świecie. I tak, teraz jestem dorosłą klaczą, mam własne stado i sierotkę, którą właśnie teraz próbuję pocieszyć.
Uśmiechnęła się na chwilę, ale potem znów zalała się płaczem.
- Widzę, że nie wrócisz... Może chcesz żebym zawołała Katyss? Zostanie tu z tobą?
- *Chlip* Yhymm *Chlip*
- Katyss! - zawołałam. Po chwili przed naszymi oczami ukazała się siwa pegazica.
- Wołałaś mnie? - zapytała.
- Tak, mogłabyś przenocować tu z Meel. Tęskni za rodzicami.
- Jasne, nie ma problemu - odpowiedziała, położyła się obok Meeliess i przykryła ją swoim skrzydłem. Ja za to wstałam i kłusem pobiegłam do stada. Zastałam tam zniecierpliwionego Arssussa.
- I jak? - zapytał.
- Ahh... żal mi jej. Tęskni za rodzicami, a ja nie mogę jej ich zastąpić. Nawet nie potrafię jej pocieszyć. Jestem żałosna... - powiedziałam i po moim pysku spłynęła łza.
- Nie mów tak, wcale nie jesteś żałosna. Weź pod uwagę to, że miałaś siłę wychować Meel, że dałaś sobie radę po śmierci rodziców. Byłaś na świecie sama jak palec, tobie nie pomógł nikt. Ale ona dostała tę pomoc od ciebie, przygarnęłaś ją mimo obawy, że jednak nie przeżyje, wykarmiłaś ją. Nie możesz tak o sobie mówić!
Wzruszyłam się wymową Ara i rozpłakałam się jeszcze bardziej, Nie mogłam już wytrzymać, podeszłam i przytuliłam się do niego. Objął mnie szyją i powiedział:
- Nie ma za co.
Staliśmy tak kilka minut, kiedy odsunęłam się od niego i powiedziałam, że pójdę spatrolować teren. Zabronił mi. Powiedział, że w takim stanie i o tej godzinie nigdzie mnie nie puści. Chyba, że będzie mógł pójść razem ze mną. Roześmiałam się i ruszyłam galopem na górkę, z której było widać całe nasze stado. Pobiegł za mną.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Romantyczna chwila" PART II

Przyglądałam się śpiącemu stadu. Zauważyłam, że źrebaki śpią osobno od dorosłych koni...
- Źrebaki śpią osobno... - powiedziałam.
- I co? Będziesz je teraz budzić? - zakpił ze mnie.
- No nie... Ale powinny spać bliżej. Tak grozi im większe niebezpieczeństwo.
Staliśmy tak trochę czasu i przyglądaliśmy się stadu, kiedy nagle trzasnęła jakaś gałąź. Od razu nastawiłam uszu, zrobiłam się bardziej czujna. Po chwili zawiał silny wiatr i przed naszymi oczami, za stadem ukazał się czarny cień z czerwonymi oczyskami. Krążył w okół dorosłych koni, potem w okół źrebaków. Nagle zniknął i pojawił się za nami. Spokojnie odwróciłam się w jego stronę i położyłam uszy. Stał przede mną i przyglądał się. Arssuss chciał zajść go od tyłu, jednak cień był zbyt czujny, kiedy Arr zbliżył się do niego, ten puścił się w galop. Spojrzałam na Arra, on na mnie i pobiegliśmy za nim. Najpierw biegł cień potem Arssuss i ja. Dość szybko zbliżaliśmy się do Magicznego lasu. Nie dobrze. Katyss powiedziała, że tam najbardziej roi się od cieni. Z oddali można było dojrzeć czerwone plamy na drzewach i krzakach. Widać też było neonowe jagody. Mijaliśmy właśnie Księżycowe Jezioro, kiedy nagle obok mnie pojawił się drugi cień. Ten miał oczy koloru zielonego. Zapatrzyłam się na niego, potknęłam się i wpadłam na Arssussa. Stoczyliśmy się z górki i wpadliśmy do wody. Najpierw wynurzyłam się ja, a potem Arr. W okół nas było pełno kolorów. Były tu neonowe jagody, piękne kwiaty... Romantyczne miejsce. Spojrzałam na Arra, on na mnie i zaczęliśmy się śmiać. Znów na mnie spojrzał, ale nie tak zwyczajnie... To był wzrok, który mówił "jesteś piękna". Zawstydziłam się i opuściłam głowę. Podszedł do mnie, podniosłam głowę. Byliśmy bardzo blisko siebie. Zaczęliśmy zbliżać się jeszcze bardziej. Prawie stykaliśmy się nosami, kiedy nagle z wody wyskoczyła ogromna, fioletowa żaba. Zaklinowała się między naszymi nosami. Przestraszona wybiegłam z wody i przyglądałam się Arssussowi. Zdziwiony moją reakcją zaczął się śmiać.
- Z czego ssię śmmiejjesz? - zapytałam telepiąc się z zimna. Ar dojrzał to, przestał się śmiać, wyszedł z wody i zapytał się:
- Zimno ci?
- Jak widać... - nie zdążyłam dokończyć, bo Ar był już koło mnie i objął mnie szyją.
- Lepiej?
- Aham...

* To be continued *
________________________________________________________________________

"Romantyczna chwila" PART III

Położyliśmy się na trawie dalej się obejmując. Było mi ciepło i dobrze. Wygląda na to, że Arssussowi też. Ta chwila nie mogła trwać wiecznie. Nagle usłyszałam trzask gałęzi (jak zawsze, kiedy jestem czymś tak zajęta). Przestraszyłam się, oderwałam się od Arra i spojrzałam w las. *Cisza*... Nagle zza jednego z pagórków wybiegła Meel, a nad nią lecąca Katyss. Biegły do nas, widocznie musiały nam przekazać coś ważnego. Meeliess potykała się o własne nogi, a Katyss miała przerażoną minę, kiedy nagle się zatrzymały. Zastygły w bezruchu. Odwróciłam się w stronę Ara, później spojrzałam na kryształy. Były tak splątane, że ledwo dało je się odplątać. No cóż... Rozłączenie kryształów zajęło nam trochę czasu. Świat znów ruszył. Zerwałam się na nogi i pobiegłam kłusem do Meel. Wyglądała tak, jakby zaatakowało ją jakieś wściekłe zwierze. Dosłownie. Nastroszona sierść, grzywa i ogon poplątane, chrapy tak otwarte, że zmieściłoby się tam moje kopyto. Oddychała ciężko. Była bardzo zdenerwowana. Mogłabym patrzyć się tak na nią przez cały czas, gdyby nie Arr, który podbiegł do nas i zziajany zapytał:
- Wszystko ok?
- Ch... Chyba nie. - odpowiedziałam.
Katyss wylądowała obok nas, schowała skrzydła i podeszła do Meel.
- Co jej się stało?! - zapytałam przerażona. Meel teraz wyglądała jak jakiś opętany dzikus.
- Em... To może cię zmartwić, ale...
- Ale co?! - przerwałam jej.
- Meel potrafi przepowiadać przyszłość... W postaci snu. 
Zamurowało mnie. Nie mogłam nic z siebie wydusić.
- W... widziałam cienie. Wielkie oczy. Oni czegoś chcą... Ale, ale ja nie wiem czego... - Meel przerywała przez cały czas. Zaczęła się trząść i upadła na ziemię.
Spojrzałam niepokojąco na Arssussa, później na Katyss.
- Wracajmy do stada - powiedziałam w końcu - Wezmę Meel...
- Nie! - Arr się wtrącił, odsunął mnie i wziął źrebaka na plecy - Ja to zrobię.
No i ruszyliśmy. Opiekę nad stadem przejął Damagoo. Wiele mu zawdzięczam. Na terytorium było spokojnie, cicho... Do czasu. Kiedy Meel się obudziła powiedziała tylko jedno słowo: IDĄ, po czym znowu usnęła. Kazałam Katyss zanieść Meel do jaskini i za nic jej nie wypuszczać. Kiedy Katyss odleciała w oddali można było dosłyszeć walenie w bębny. Odgłos był coraz głośniejszy, jakby się zbliżał. Wstałam i na wszelki wypadek rozkazałam Tammerowi zebrać wojska. Miałam złe przeczucia... Odwróciłam się w stronę stada, potem w stronę wojska i nagle walenie w bębny ustały i przed moimi oczami ukazała się armia koni czarnych jak smoła.

___________________________________________________________

"Szpieg"

Wszystkie wyglądały jak koszmary. Czarne z oczami każdym innego koloru: jeden miał czerwone, inny zielone a jeszcze następny niebieskie. Wyglądały jak mroczni wojownicy tęczy. Z mojej prawej strony stał Arssuss, z lewej Damagoo, a z tyłu cała armia uzbrojonych koni. Musiało to wyglądać śmiesznie: ja przerażona, nie mogąca ruszyć się z miejsca; Damagoo pewny siebie, odważny; Arssuss uśmiechnięty, jakby cieszył się widokiem cieni. 
- Stado i Meel są bezpieczni. Jesteśmy tu tylko my... - myślałam - A co jeśli któreś z nas polegnie? Kto przejąłby władzę nad stadem? Kto pocieszałby mnie w trudnych sytuacjach? Kto dbałby o bezpieczeństwo stada?
Tyle pytań nasuwało mi się do głowy. Myślenie i zastanawianie się "co by było gdyby?" przerwał mi głośny, upiorny i złowrogi śmiech.
- Ha ha ha ha ha!! - Z tłumu wyłonił się wielki i potężny koń. Wyglądał na konia zimnokrwistego, ale trudno było ocenić, czy w ogóle czym jest... Koniem, czy jakąś inną poczwarą? Spojrzał na Damagoo, później na mnie i na Arra. Jego wzrok zatrzymał się na nim - Witaj Arssuss! Pamiętasz mnie?
Spojrzałam na Ara, z jego pyska powoli zaczął spływać uśmiech, a malowało się przerażenie.
- Ar? O czym on mówi?! - Zapytałam.
Cień spojrzał ma mnie i powiedział:
- Och, czyżby "Ar" ci nie powiedział? - zapytał troskliwie i czuło cień.
- O czym?! - Znów zadałam pytanie odważnym, ale drżącym głosem.
- Ha ha ha, no powiedz jej.
Arssuss przykulił uszy i zaczął patrzyć się w ziemię.
- Przypomniało ci się, co? Już wiesz! - Odezwał się cień.
- O... O czym! - Wrzasnęłam.
Cień spojrzał na mnie i powoli się przysunął.
- Zadajesz za dużo pytań kruszynko... - uśmiechnął się, po czym znów zwrócił się do Ara - Po co tu przybyłeś?! Jaki miałeś wtedy cel?! Po co spotkałeś Veelee...
- Z kąt znasz moje imię?
- Może Arssuss ci powie... Ha ha ha ha!
Spojrzałam z zaniepokojeniem za Ara, on podniósł głowę popatrzył na mnie i wymówił tylko cichutko słowo "przepraszam", po czym zaczął się zbliżać do armii cieni. Nie mogłam go zrozumieć, o co chodziło? Tym razem spojrzałam na przywódce cieni.
- Jeszcze nie wiesz o co chodzi? - zapytał ze zdumieniem, wyprostował się i nagle spoważniał - Arssuss jest jednym z nas, jest szpiegiem, który miał za zadanie znaleźć cię i zwieść. Wszystko szło w porządku póki nie dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych najlepszych wojowników zginął! Gdyby nie to, że Ar się w tobie zakochał wszystko szłoby zgodnie z planem, najpierw zabiłby ciebie, a później zacząłby wybijać wszystkie inne stada! - cień odwrócił się w stronę Arssussa - Wszystko, gdyby nie miłość!! - Powiedział i z całej siły kopnął go kopytem w pysk. Byłam zdruzgotana, jak on mógł to zrobić?! Patrzyłam teraz na niego z takim współczuciem, ze smutkiem, z bólem, a powinnam go nienawidzić. Dlaczego?
- Jak?! Jak zabiłaś cień?! - Zapytał zdenerwowany olbrzym.
- E... Ja... Ja go wcale...
- Odpowiadaj!
Zebrałam w sobie całą odwagę jaką miałam w środku i wrzasnęłam:
- Nie zabiłam żadnego z twoich cholernych wojowników! Mam to gdzieś czy zepsułam wam plany, czy nie! Nie będziesz mnie terroryzował, ani nikogo innego!
- No, no. Nieźle Veel - wyszeptał Damagoo.
No, to prawda. Mutanta nieźle zatkało, po prostu stał i gapił się na mnie. Po 5 minutach skamienienia odezwał się:
- Wracamy! Juuż!
I nagle wszyscy zniknęli pozostawiając tylko krwawiącego Arssussa. Wstał powoli i podszedł do mnie. Byłam wściekła na niego, dlaczego nic mi nie powiedział, dlaczego to wszystko ukrywał? Jak tchórz! Skuliłam uszy i cofnęłam się.
- Veel, proszę... 
- Zbyt durzo się już dzisiaj dowiedziałam, jeśli chcesz mnie dobić czymś jeszcze, to poczekaj sobie do jutra - powiedziałam i zwróciłam się do Damagoo - Nie odstawiaj wojsk. Na jakiś czas zmienimy miejsce zamieszkania. Przeniesiemy się do jaskini Tyrre, ktoś będzie musiał stać na straży.
- Dobrze. Wojsko! Za mną! - krzyknął i odbiegł w stronę jaskini, a za nim armia. Zostałam sama ze zdrajcą.
- Veelee, proszę. Wysłuchaj mnie - wyszeptał.
Odwróciłam się w jego stronę, ale dalej byłam wściekła jak osa.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Niebieski storczyk..."

Chodziłam po pięknej łące, dookoła latały fluorynki*, wszystko było kolorowe... Była ze mną Numa - moja przyjaciółka.
- Dzięki za ten spacer. Na prawdę dobrze mi to zrobiło, odprężyłam się i ochłonęłam - powiedziałam.
- Nie ma za co. Dobra, a teraz opowiadaj dlaczego przyszłaś wczoraj taka wściekła?
Zaczęłam jej opowiadać jak nagle usłyszałam walenie w bębny, jak na nasze terytorium wkroczyła armia cieni, jak Arssuss okazał się zdrajcą, jak postawiłam się królowi cieni... Trwało to jakiś czas, a Numa słuchała tego wszystkiego z ogromnym zachwytem.
- No... I później wściekła pobiegłam do jaskini. Koniec! - zakończyłam opowieść.
- To dlatego stado zostało ewakuowane... - przerwała - I jak się czujesz? Jak to przeżywasz?
- Ale co?
- No to, że twój przyjaciel okazał się zdrajcą!
- Och... - odwróciłam się nagle - No wiesz... Nie jestem pewna czy mam mu znów zaufać... Ja nie... - nie mogłam się wysłowić.
- Veelee... Ty się zakochałaś!
Odwróciłam głowę, spojrzałam na nią, ale nic nie powiedziałam. Nie chciałam nikogo oszukiwać.
- To prawda..? - zapytała.
- Tak... Ale jak..? Z kąt wiedziałaś?
- To widać kochana. Zachowujesz się inaczej w jego towarzystwie, masz szklane oczy...
- Dobra, koniec... - chciałam zakończyć rozmowę, ale rozproszył mnie widok pięknego, niebieskiego kwiatu rosnącego na środku polany - A to co?
- Em... Veel, lepiej go zostawmy...
Jednak nie posłuchałam tej rady. Podeszłam do niego i głęboko nabrałam powietrza. Kwiat pachniał przepięknie. Schyliłam się i delikatnie go zerwałam. 
- Veelee, nie powinnaś go zrywać.
- Oj przestań, co się może takiego stać?
- No nie wiem, ale...
- Och, daj spokój. Chodź wracamy. Za raz zacznie się ściemniać - przerwałam.
I wyruszyłyśmy. Gdy przybyłyśmy do stada na progu zatrzymała mnie szamanka - Zafira i zapytała:
- Z kąt masz ten kwiat?
- Em, rósł nieopodal na łące.
- To niemożliwe!
- No a jednak. Numa jest świadkiem. Może się jej pani spytać...
- Zdajesz sobie sprawę co to jest za kwiat?! - zapytała odciągając mnie na stronę.
- Nie rozumiem...
- Niebieski Storczyk!
- Co z nim nie tak? 
- Och, widzę moje dziecko, że nie masz o niczym bladego pojęcia!
- To niech mi pani wytłumaczy.
- Zapach tego kwiatu uodparnia na hipnozę.
- Są konie, które mają umiejętność hipnotyzowania?!
- Nie, to nie są konie.
- To w takim razie co?
- Wydaje mi się, że miałaś już z nimi nie raz do czynienia.
- Cienie..!
- Ciiii! Jeśli kwiat dostanie się w niepowołane ręce, to z naszym światem mogą stać się okropne rzeczy!
- Powinnam go schować...
- Najlepiej tam, gdzie nikt go nie znajdzie. Nikomu nie mów o naszej rozmowie i o tym gdzie schowałaś kwiat.
- Dobrze, nawet pani?
- Nawet mi.
Mówiąc to odeszła. Zostałam sama ze swoimi myślami "co będzie jak?". Przez chwilę zastanawiałam się gdzie mogę ukryć kwiat. Błądziłam we wspomnieniach z dzieciństwa, kiedy nagle przypomniała mi się stara chata. Bawiłam się w niej jak byłam mała. Stała niedaleko terytorium stada Indian Saddle.
- Hmm... Powinnam omijać inne terytoria szerokim łukiem. Inne konie nie mogą się dowiedzieć o istnieniu tego kwiatu - pomyślałam i rzuciłam się galopem w stronę starego miejsca zabaw.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Niebieski storczyk..." PART II

I tak codziennie chodziłam do starej chaty sprawdzając, czy nikt nie zabrał magicznego kwiatu z miejsca. Jednak pewnego dnia, wczesnym rankiem wstałam aby udać się na patrol. Niestety przy okazji obudziłam Meeliess.
- Veelee - powiedziała słabiutkim głosikiem.
- Oh, Meel. Obudziłam cię... Co się stało?
- Nic <ziewa> chciałam się zapytać gdzie idziesz?
- Sprawdzić, czy nie grozi nam niebezpieczeństwo.
- Aha...
- A czemu pytasz?
- Bo ostatnio tak często cię nie ma... A, a gdzie jest wujek Arssuss?
Wzdrygnęłam się na myśl o Aru. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. W końcu powiedziałam:
- Wujek Arssuss musiał odejść...
- O, szkoda... A pobawisz się ze mną lalkami?
- Oh, Meel...
- Prooooszę!
- Pff, no dobrze, ale tylko chwileczkę - powiedziałam i położyłam się obok źrebaka. Meel miała drewniane figurki koni, z którymi się nie rozstawała. Nie było innych źrebaków w stadzie, więc musiała bawić się nimi sama. Było mi jej żal.
Bawiłyśmy się jakąś chwilkę, ale zabawę przerwało mi słowo, którego Meel użyła "niebieski kwiatek...". Przypomniał mi się storczyk, do którego rano jeszcze nie zaglądałam. Zastanawiałam się jak delikatnie powiedzieć Meeliess, że nie chcę się już bawić.
- Meel... - powiedziałam w końcu.
- Tak?
- Ja muszę iść... Rozumiesz, patrolować teren...
- Em, jasne - powiedziała i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- To fajnie.
Wstałam i odeszłam w stronę lasu. Odwróciłam się jeszcze za siebie żeby sprawdzić czy Meeliess nie jest smutno, ale ona tylko się mi przyglądała z postawionymi uszami.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Niebieski storczyk..." PART III

Szłam tą samą drogą co zawsze: najpierw minęłam najstarsze drzewo w lesie, potem kryształowe jeziorka i polanę fluorynek. Często oglądałam się za siebie aby upewnić się, że nikt mnie nie śledzi. W końcu dotarłam do chatki. Znajdowała się w wielkim, przewalonym drzewie. Miała wielkie drzwi i tylko dwa okna. Pociągnęłam za klamkę, drzwi zaskrzypiały i przede mną ukazało się wnętrze domku. Na samym środku z korzeni był spleciony wielki filar - tam schowałam kwiat. Weszłam do środka i rozejrzałam się czy nikogo nie ma w środku i za mną. Było pusto, a storczyk leżał ma swoim miejscu.
- No, mogę już wracać - pomyślałam cofając się do wyjścia i pokłusowałam w stronę stada. Na skraju lasu ujrzałam stado - już obudzone, pasające się na łące; czujnego Damagoo i szamankę, która jakoś najbardziej rzuciła mi się w oczy. Podeszłam do niej jeszcze nie zdążyłam się przywitać, a ona już wiedziała co powiedzieć.
- Zapomniałam ci o czymś powiedzieć - odrzekła.
- Czy to coś ważnego?
- To wiadomość, która dotyczy kwiatu.
- Słucham.
- Jeśli za długo będzie się wąchać zapach kwiatu, to może mieć to skutki uboczne.
- Takie jak?
- Na przykład halucynacje. 
- Aha... - nie zdążyłam dokończyć, bo nagle z lasu wybiegła Meel, potykająca się o własne nogi. Była jak pijana, wbiegła prosto na drzewo i walnęła o nie głową. Przewróciła się, po czym wstała, otrzepała się, pobiegła dalej i krzyknęła:
- Tommy! Zaczekaj! Nie mogę tak szybko!
Z wielkim niepokojem spojrzałam na szamankę, później na Meeliess, która co któryś krok przewracała się lub upadała.
- Do... Do kogo ona krzyczy? - zapytałam.
- Myślę, że sama możesz sobie odpowiedzieć na to pytanie. Jesteś pewna, że nikt cię nie śledził? - zapytała podejrzliwie szamanka.
- Tak, tak! Nikogo za mną nie było. Mogę się założyć!
- No dobrze... - powiedziała i odeszła.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Porwanie"

Meel biegała po łące jak głupia wołając, że nie może już dalej biec... Przeraziło mnie jej zachowanie. Jakim cudem udało jej się przemknąć niezauważalnie do chatki?! Przecież byłam czujna! Szczerze, to przydałaby mi się jakaś pomoc. Muszę odpocząć.
- Damagoo?
- Tak Veel?
- Mam do ciebie prośbę...
- Śmiało, mów!
- Mógłbyś na jakiś czas zająć się stadem?
- Jasne!
- Tylko miej oko na Meel. Uderzyła głową w drzewo i chyba nie najlepiej się czuje - powiedziałam i oboje spojrzeliśmy na źrebaka kręcącego się w kółko i skaczącego jakby chciała dosięgnąć chmur.
- Tak... Masz rację... A co z tobą?
- Ja muszę odpocząć...
- Ok, nie ma sprawy.
- Dzięki. Wielki jesteś.
- Zawsze do usług - ukłonił się.
Miałam ochotę na spacerek po plaży. Mijałam kryształowe jeziorka i od razu przypomniał mi się Arssuss... Arssuss! Co się z nim stało?! Nie mógł odejść na terytorium innego stada, więc musi być gdzieś w pobliżu. Muszę z nim porozmawiać i przeprosić, że tak podle go potraktowałam.
Zrobiło mi się smutno. Miałam straszne wyrzuty sumienia. Zanim się obejrzałam byłam już na plaży, morskie powietrze dotarło do moich płuc, a szum fal zagłuszył wszystkie myśli. Poszłam na brzeg, aby trochę pochodzić w wodzie, kiedy nagle ujrzałam ślady kopyt na piasku. Były świeże, inaczej woda by je zmyła...
Poszłam za nimi wpatrując się w podłogę. Ślad przez cały czas ciągnął się brzegiem, ale zadziwiło mnie to, że w pewnym miejscu śladów kopyt jest więcej. Były różnego rozmiaru, więc nie mogły należeć do jednego konia. Wyglądało na atak, który zaczął się od niespodziewanego pojawienia się dwóch przeciwników. Ofiara próbowała się bronić, jednak przeciwnicy byli silniejsi, powalili go na ziemię i ogłuszyli. Potem koń był ciągnięty po ziemi, jak szmaciana lalka. Odtworzyłam sobie całą akcję w głowie... Mogłabym tak wyobrażać sobie dalej gdyby mojej uwagi nie przyciągnął błękitny klejnot leżący na piasku. Przecież Arr miał taki sam! O Boże! Porwali go! Zabrałam naszyjnik i przerażona rzuciłam się cwałem do stada. Nigdy w życiu tak bardzo nie bałam się o jakąś osobę.
Szłam jak burza, ale nie odczuwałam zmęczenia. Kiedy dotarłam na miejsce Damagoo spojrzał na mnie jak na wariatkę. 
- Nie byłaś na plaży?! - zdziwił się.
- Byłam, byłam!
- To jakim cudem tak szybko przybiegłaś?! - jeszcze większe zdziwienie malowało się na jego pysku.
- Już, już ci mówię... - westchnęłam - Szłam sobie brzegiem morza, kiedy nagle ujrzałam świeże ślady kopyt. Poszłam za nimi i znalazłam to! - pokazałam mu naszyjnik.
- A co to jest?
- Kryształ!
- Ale kogo? Co on ma z tym wspólnego?
- "Co on ma z tym wspólnego"?! To kryształ Arssussa! Szłam za jego śladami, kiedy nagle obok znienacka pojawiły się ślady dwóch innych koni - cieni!
- O... o mój...
- Tak, tak! Porwali go! Ja muszę... muszę mu pomóc! - już miałam odbiec, ale Damagoo zagrodził mi drogę swoim skrzydłem.
- Nigdzie sama nie pójdziesz!
- To pójdę z Numą i Katyss! - krzyknęłam i odepchnęłam ogiera - Numa! Katyss! - zawołałam je i od razu przybiegły - chodźcie.
I pogalopowałyśmy w stronę Magicznego Lasu - siedliska cieni.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Demon"

Tak się tym wszystkim przejęłam, że ledwo mogłam oddychać. Numa i Katyss nie wiedziały o co chodzi i też się denerwowały.
- A gdzie właściwie biegniemy? - zapytała Numa.
- Do Magicznego Lasu - odpowiedziałam.
- Co, zwariowałaś?! Przecież tam są cienie..! - krzyknęła Katyss.
- Wiem o tym, ale tu liczy się czyjeś życie!
- Czyje, jeśli możemy wiedzieć?
- Arssussa...
- Ratujesz go po tym co ci zrobił?! jesteś nienormalna! - oburzyła się Numa.
- Już zdążyłam się do tego przyzwyczaić i wy też powinnyście.
Zatrzymałyśmy się na skraju lasu. Wszędzie była czerwona maź.
- Raz kozie śmierć - pomyślałam i weszłam do lasu.
Nagle po prawej i lewej stronie wystrzeliły petardy. 
- M... może jednak wrócimy, co? - zapytała przestraszona Katyss.
- Nie. - zrobiłam następny krok i petardy znów wystrzeliły.
- Jesteś pewna? To może być podstęp. - powiedziała Numa.
- Nie, teraz się nie cofnę. - powiedziałam odważnie.
I tak z każdym moim krokiem petardy wystrzelały w niebo zostawiając za sobą czerwony gaz. Zatrzymałam się przed dziwnym, kamiennym ołtarzem. Wszędzie było ciemno... cicho... spokojnie. A ni śladu życia, kiedy nagle rozległ się głośny i przeraźliwy śmiech - taki jak przy przybyciu mrocznej armii. Z cienia wyłoniły się trzy postacie: dwa cienie i pośrodku jakiś koń. Miał zgoloną grzywę, krótko ścięty ogon, czarną obróż z kolcami na szyi, oczy... oczy miał całe białe, jakby wywróciły mu się do góry nogami. Wyglądał jak zombie. Postacie powoli się do nas zbliżały. W końcu zatrzymały się przed moim pyskiem.
- Witaj Veelee - przywitał się cień z lewej strony.
- Tęskniłaś za nami? - zapytał drugi.
- Jakoś nie za bardzo... Kto to jest?
- Nie poznajesz? - zapytał ze zdziwieniem "prawy".
- To twój chłopak! - odrzekł "lewy"
- Arssuss?! On... on nie jest moim chłopakiem!
- Tak, dokładnie. To twój Arr skarbie. - uśmiechnął się lewy.
Ostrożnie się cofnęłam wpadając na przerażone Numę i Katyss.
- Boisz się? Nie, no co ty? - zażartował prawy.
- Przecież nie ma... - przerwał lewy - A to co za świecidełko na twojej szyi?
Spojrzałam w dół. Na szyi miałam założony wisiorek Arssussa.
- A nic takiego. Co was to interesuje?
- Nie bądź taka zadziorna! - krzyknął lewy.
Położyłam uszy i parsknęłam.
- A coś ci nie pasuje?
Cienie spojrzały na siebie.
- No to się zabawimy - powiedział prawy.
Lewy skinął mu na to głową i w jednej chwili odpięli obrożę na szyi Ara.
- Bierz je! - rozkazał lewy.
Ar zachowywał się jak robot robił wszystko co mu rozkazali. Za słowa "Bierz je!" zaczął się do nas zbliżać, jego oczy zaczęły się jarzyć czerwienią.
On się zbliżał, my się cofałyśmy. W końcu znudziło mu się cofanie nas, przeraźliwie zarżał i zaczął galopować w naszą stronę.
- Dziewczyny uciekajcie! - krzyknęłam i wszystkie rzuciłyśmy się w ucieczkę przed demonem.

*To be continued*
_________________________________________________________________________________

"Demon" PART II

Wszystkie potykałyśmy się o własne nogi. Nie miałam bladego pojęcia gdzie biegnę, w głowie miałam mątlik, a nogi biegły same - przed siebie. Arssuss biegł z gracją, ki9edy był coraz bliżej jego oczy robiły się coraz jaśniejsze, a gdy się oddalał ich kolor słabł. Wyglądał jak opętany. Po dłuższym czasie uciekania wybiegłyśmy poza naszą krainę. Nigdzie nie było wody, roślin... Byłyśmy na pustyni.
Nie miałam już sił, nie zdając sobie sprawy, że zwalniam coraz bardziej próbowałam panować nad moimi nogami. Nie wychodziło mi to zbyt dobrze.
Widziałam Numę i Katyss biegnące po obu moich stronach, słyszałam tylko swój ciężki oddech i bicie serca, a przed nami rozpościerał się kanion... Kanion!! Odwróciłam się za siebie, nikt za nami nie biegł. Spojrzałam przed siebie i w ostatniej chwili zdałam sobie sprawę, że za raz wpadnę do przepaści. Zahamowałam gwałtownie wpadając prawie na Numę. Spojrzałyśmy się za siebie.
- I co... i co teraz? - zapytała zziajana Katyss.
- Musicie uciekać - odpowiedziałam ledwo łapiąc oddech.
- A co będzie z tobą?!
- Ja sobie poradzę. Musicie... - przerwał mi Arssuss, który jednym tchem przebił się przez mur lasu.
- No świetnie... - powiedziała Katyss.
- Kate! Twój naszyjnik! Daj go Numie i lećcie do stada!
- Em, jasne - powiedziała i oddała wisiorek przyjaciółce. W tym momencie z kopyt Numy zaczęły wyrastać małe skrzydełka. Dziewczyny wzbiły się w powietrze i odleciały, a ja zostałam sama z Arssussem, który właśnie biegł w moją stronę. Zdążyłam tylko mrugnąć, a on już był przede mną. Nadymał się i powoli podszedł do mnie. Skuliłam uszy, ogon i wszystko inne co się dało. Miałam wrażenie, że to już mój koniec, że za raz zostanę wepchnięta do ciemnej otchłani. Zamknęłam oczy i stałam tak kilka minut. Zdziwiłam się, że jeszcze żyję, otworzyłam oczy i w jednym momencie poraził mnie blask kryształów. Przyzwyczajona już do tak mocnego światła w oddali ujrzałam dwa cienie zamieniające się w czarny popiół. Rozejrzałam się jeszcze i zdałam sobie sprawę, że czas stanął. Spojrzałam na Ara. jego oczy powoli powracały do normalności, grzywa i ogon zaczęły odrastać. Gdy wrócił już do swojego normalnego wyglądu spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, jakby pytał "o co tu chodzi?!".
Nie mam pojęcia dlaczego się rozpłakałam i wtuliłam w niego. Odwzajemnił to i objął mnie szyją.
- Co się stało? - wyszeptał.
- Opowiem ci wszystko w drodze do stada - odpowiedziałam szlochając.
- Do... do stada? - zapytał zdziwiony.
- Tak, tam jest twoje miejsce. - powiedziałam i ruszyliśmy.
Po drodze opowiadałam mu co się przez ten czas wydarzyło. Z tego co zrozumiałam, to nic nie pamiętał od czasy spaceru po plaży i bójki z cieniami.
- Nie dziwię ci się. Ogłuszyli cię.
- Veelee, ja na prawdę...
- Cii, wiem.
- Ale z kąd?
- Dowiedziałam się wtedy, gdy szamanka z naszego stada powiedziała mi o hipnozie cieni. Przypomniała mi się wtedy scena, kiedy król cieni opowiadał mi o twoim "szpiegowaniu". Patrzyliście wtedy sobie w oczy.
- Jesteś niesamowita!
Uśmiechnęłam się.
- Wiesz, muszę ci o czymś powiedzieć...
- Tak?
- Bo znalazła... Nie, jednak powiem ci to na naszym terytorium.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Historia kryształów"

Byliśmy już niedaleko naszego terytorium. Oboje z Arssussem zamilkliśmy na dłuższy czas. Zastanawiałam się dlaczego cienie tak zareagowały na złączenie kryształów. 
- Ar? 
- Tak?
- Tak się zastanawiam, czemu kryształy po złączeniu unicestwiły cienie?
- Ech... - westchnął - Kiedy byłem mały, to mama opowiadała mi bajkę na dobranoc, która mówiła o pięciu koniach, które miały za zadanie unicestwić wszelkie zło na końskiej ziemi. 
- I co dalej?
- Każdy z nich był z innego stada, a na szyi nosili kryształy - każdy miał inny kolor. Naszyjniki od stuleci są poszukiwane przez różne stada - te dobre i te złe. Wiem, że stado Indian Saddle miało kryształ koloru zielonego, moje stado miało ten - wskazał na błękitny kryształ, na jego szyi.
- A po co te kryształy?
- Podobno po złączeniu ich wszystkich razem tworzyły ogromną kopułę, która niszczyła całe zło.
- Ok, to my mamy dwa...
- Cicho! Przecież mogą tu być cienie i nas usłyszeć.
- Tak racja...
Kiedy przekroczyłam granicę naszego terytorium od razu zostałam zasypana milionami pytań ze strony Numy i Katyss.
- Dziewczyny. Dajcie mi oddychać! Wszystko w porządku, spokojnie - próbowałam przejść obok nich, ale za każdym razem się przesuwały.
Ar szturchnął mnie delikatnie, powiedział, że idzie na łąkę się popaść i odszedł. Zostałam sama z dwiema klaczami, które najwyraźniej za bardzo się o mnie martwiły. Chciałam przeczekać tą paplaninę, ale nagle przypomniała mi się Meel.
- No weź coś powiedz, o co chodził... - przerwałam Numie.
- Katyss, gdzie Meel?!
- Um, biega po łące.
Kiedy tylko usłyszałam to zdanie, rzuciłam cię galopem na łąkę. Meeliess biegała beztrosko mówiąc coś do zmyślonych przyjaciół.
- Meel! - zawołałam ją z radością.
- Veelee - ucieszyła się na mój widok i od razu do mnie podbiegła.
- Hej mała - powiedziałam przytulając ją - Jak tam?
- Dobrze, bawiłam się z Tommym i Niegórkiem!
- N... Niegórkiem? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. To taki mały kucyk ze skrzydełkami. Nie widzisz go?
- Em... Chyba muszę już iść...
- Dobra, no to pa!
- Pa pa. Baw zię dobrze z Tommym i tym... Niegórkiem.
Odwróciłam się i poszłam w stronę pasącego się Ara. Nigdzie nie widziałam starej szamanki. Zdziwiło mnie to trochę. Zawsze wszędzie było jej pełno.
- Musimy porozmawiać - powiedziałam do niego.
- Em... - przeżuł i przełknął świeżą trawę - Jasne. O co chodzi?
- Powinniśmy pójść do stada Indian Saddle. Po ten kryształ - szepnęłam mu na ucho.
- Ok, a kiedy?
- Najlepiej teraz.
- To chodźmy!
I poszliśmy. Po drodze zerknęłam jeszcze na Meel tarzającą się w trawie. Niepokoiło mnie jej zachowanie. Te całe halucynacje mogą jej strasznie namieszać w głowie.
Zanim się obejrzałam byliśmy już na terytorium zaprzyjaźnionego stada. Przywitał nas Dalevo. Od razu przeszła do rzeczy.
- Witaj Dalevo, mam do ciebie pewne pytanie.
- Słucham?
- Czy w waszym stadzie jest koń, który nosi na szyi naszyjnik z kryształem?
- Tak, jest. A czemu pytasz?
- Za raz wszystko ci opowiem. Chciałabym jednak, żeby posiadacz kryształu też tego słuchał.
- Dobrze, już ją wołam.
- Ją?! - wyszeptał Arssuss.
- Adda! Adda! 
Wkrótce zza wzgórza wybiegła piękna, srokata klacz, a na jej szyi kołysał się zielony kryształ.
- Tak?
- Veelee chciałaby nam coś powiedzieć.
- Dobrze... Dawno dawno temu żyło sobie pięć stad koni: Wild wind, Indian Saddle, Noble robe, Mysterious spur i Century flood. Pewnego dnia na krainę koni napadły stwory nie będące końmi, mimo tego, że je przypominały. Siały spustoszenie i śmierć. Aż do dnia, w którym stara szamanka zebrała jednego ochotnika z każdego stada i postanowiła uratować istnienie końskie. Wykorzystała całą swoją moc na utworzenie pięciu kryształów: czerwonego, niebieskiego, żółtego, zielonego i białego. Przed śmiercią kazała  stworzyć w każdym stadzie armię i zebrać się przed "Jaskinią ciemności" - naszym dzisiejszym Magicznym Lasem. Następnego ranka dwa wojska - cieni i koni spotkały się na polu między terytoriami stad a Jaskinią ciemności. Cienie były przygotowane na wojnę, jednak konie miały swoją tajną broń. W jednym momencie wszystkie 5 kryształów uniosło się do góry i złączyły tworząc ogromną kopułę niszcząc przy tym wszystkie złe moce.
- Szukacie kryształów? - zapytał.
- Tak. Kryształów i koni, które je noszą.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Kolejne kryształy"

- To jak? Mogę ją wypożyczyć? - zapytałam z nutką kpiny w głosie.
- A jesteś pewna, że nic jej się nie stanie? - zapytał Dalevo.
- Na 100 % - odpowiedziałam pewnie.
- A więc dobrze. Jest wasza.
- Dziękujemy!
- Addo? Teraz będziesz pod opieką Veelee i stada Wild Wind - zwrócił się do srokatej klaczy, a później do nas - Uważajcie na nią.
- Spokojnie. Będzie u nas bezpieczna... Mam jeszcze jedno pytanie.
- Hym?
- Czy znasz może któreś ze stad, które wymieniłam w legendzie? Tam mogą być konie posiadające kryształy.
- Hmmm... Jesteśmy bardzo dobrze zaprzyjaźnieni ze stadem Noble Robe.
- A wiesz gdzie możemy je znaleźć?
- Tak, tak. W północnej części naszej krainy. Jednak jeśli macie zamiar się tam udać, to uważajcie, jest tam wiele... przeróżnych stworów...
- Dobrze, dziękujemy! - powiedziałam i skierowałam się na północ.
Krajobraz z każdym krokiem się zmieniał. Raz byliśmy na pustyni, innym razem w dżungli, a jeszcze później nad morzem. W końcu dotarliśmy. Dookoła było pełno drzew o żółtych liściach, niebo miało delikatny, pomarańczowy odcień. Piękny widok.
Nagle z gęstwiny lasu wysunął się gniady, uzbrojony ogier.
- Czego tu szukacie? - zapytał.
- Jesteśmy ze stada Wild wind - pokazałam na Arssussa - i Indian saddle - wskazałam na Addę - Czy możemy porozmawiać z waszym przywódcą?
-  A czy... - przerwał mu siwy ogier wybiegający kłusem z lasku.
- Coś się stało? - zapytał przyjaźnie patrząc na wojownika.
- Nie. Te konie przybyły ze stad Wild wind i Indian saddle. Chcą rozmawiać z Sevinem.
Siwy ogier spojrzał na mnie i nagle go wmurowało. Stał i się patrzył. W jego oczach odbijałam się ja z rozwianą grzywą bacznie przyglądającą się sytuacji.
- Wszystko w porządku? - zapytałam troszkę zaniepokojona jego zachowaniem.
Potrząsnął głową i odpowiedział:
- Tak, tak. Rozumiem, że chcecie rozmawiać z naszym przywódcą?
- Tak, bardzo byśmy prosili.
- Dobrze, chodźcie za mną - powiedział.
Poszliśmy za nim. Przedzieraliśmy się przez Złoty Las. Dookoła latały dziwne, miniaturowe koniki przypominające wróżki.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Kolejne kryształy" PART II

Stanęliśmy przed wielkim, glinianym głazem. Za nim stała ogromna jaskinia ozdobiona żółtymi kwiatami. 
Obok mnie stał siwy ogier, nie podał jeszcze swojego imienia. Ech, co to ma za znaczenie?! Ważniejsze było to, że z jaskini zaczęły wysuwać się dwie ciemne postacie. Przez jedną chwilę miałam pewne obawy co do zbliżających się zacienionych postaci, jednak w końcu dojrzałam żółty, znajomy kształt. To był kryształ, który wisiał na szyi jednego z koni. W końcu z cienia wyłoniły się dwie postacie - klacz i ogier.
- Czego tu szukacie? - zapytał basowym głosem ogier.
- Wasza wysokość - ukłoniłam się zdając sobie sprawę z tego, że tutaj przywódcy stada są traktowani inaczej - jak królowie. - Przybywamy tutaj z nadzieją, że nam pomożecie.
- A w czym dokładnie? - zabrzmiał bas.
- Poszukujemy jednego z pięciu kryształów - pokazałam trzy naszyjniki - Są nam bardzo potrzebne...
Król spojrzał na królową.
- Niestety nie możemy wam pomóc - dyskretnie schował kryształ królowej pod jej szatę - Że...
Królowa skuliła uszy i przerwała:
- Ja mam ten kryształ! - wolno zbliżyła się do nas.
- Sevillo! Co ty robisz?! - zdenerwował się król.
- Sevinie! Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ten kryształ jest im potrzebny bardziej niż mi!
Podeszła jeszcze bliżej i oddała mi naszyjnik.
- Jednak jest pewien problem... - powiedziałam niepewnie.
- Tak? - widać król nie był zadowolony całą tą sytuacją.
- Królowa musi pójść z nami.
- Co?!
- Ech... Legenda kryształów głosi, że jeśli koń, który dotychczas posiadał naszyjnik oddali się zbytnio od niego, mogą być skutki uboczne...
- Jakie skutki uboczne?! - król był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Em, niestety nie pamiętam - pochyliłam głowę.
- Jak to nie...!! - wrzasnął król jednak królowa znów weszła mu w słowo.
- Sevinie! - warknęła na męża, po czym zwróciła się do nas - Pójdę z wami.
Zdjęła swoją szatę, zeskoczyła z głazu i schowała się za mną.
Przestraszona skłoniłam się na pożegnanie i odeszliśmy.

* To be continued*
________________________________________________________________________

"Przykro mi..."

Niestety zbliżał się wieczór i byłam zmuszona zakończyć poszukiwania ostatniego kryształu - niebieskiego. Po wizycie u króla Sevina byłam trochę spięta. Po drodze do stada opowiedziałam królowej Sevilli o moim stadzie. Słuchała z ogromnym zaciekawieniem i zadawała dużo pytań. Właśnie miała zadać kolejne, jednak przeszkodziła jej Meeliess biegnąca w naszą stronę.
- Veelee! Veelee! - krzyczała. Miała w pysku jakąś kartkę.
- Co się stało?
- Damagoo zostawił to dla ciebie! - położyła mi pod kopytami skrawek papieru.
- Co to jest?
- Nie wiem, zabronił mi czytać i nie przeczytałam mimo tego, że Tommy i Niegórek bardzo chcieli widzieć co tam jest - podskoczyła - I wiesz? Wydaje nam się, że to list miłosny! - wyszeptała i w podskokach pobiegła do jaskini.
- Niegórek? - zdziwił się Arssuss.
- Och, no tak... potem wam wszystko powiem - powiedziałam i jednym ruchem rozwinęłam list.


"Droga Veelee,

Musiałem wyjechać.
Nie wiem kiedy wrócę. 
Proszę nie szukajcie mnie.
To dla dobra ciebie i stada.
Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Przykro mi...

Damagoo"
- Co to ma być?! - zdziwiłam się.
W tym momencie wszystkie konie (Arssuss, Adda i królowa Sevilla) pochyliły się nade mną i zaczęły czytać list.
- Odszedł - powiedziała Adda.
- Jak to odszedł?! Potrzebujemy go!
...
- Co robi Meel? - zapytał Arssuss patrząc na źrebaka.
Teraz wszyscy spojrzeliśmy na młodą klaczkę kopiącą i gryzącą powietrze.
- O nie... - przewróciłam oczami i poszłam do niej.
- Meel, co ty robisz?!
- Veelee nie podchodź, ona strasznie się rzuca! - znów ugryzła powietrze.
Zrobiłam dwa kroki, kiedy nagle coś z wielką siłą uderzyło mnie w nogi zostawiając po sobie trzy głębokie rany.
Zarżałam i upadłam na grzbiet.
Słyszałam krzyk Meel, tupot kopyt i głośny ryk.
Zemdlałam...

* To be continued*
________________________________________________________________________

"Kalectwo"

- Budzi się, budzi się! - usłyszałam znajomy, źrebięcy głos.
- Jesteś pewna? - tego głosu nigdy w życiu nie słyszałam...
- Tak, widziałam jak otworzyła oczy!
Otworzyłam oczy? Hmm, spróbuję jeszcze raz...
Poraziło mnie światło słońca. Świat miał intensywniejsze kolory, a nade mną stałą Meel z jakimś źrebakiem.
- Obudziła się! - krzyknęła Meel.
Chciałam wstać, ale nagle poczułam ogromny ból w nodze.
- Ciii, leż spokojnie Veel. Wszystko będzie dobrze tylko się nie ruszaj. - To był Arssuss. Obejmował mnie szyją. Czułam jego oddech na karku.
- Co się stało? - zapytałam na wpół przytomna.
- Em... Tommy może ty to wyjaśnisz? - Meel zmieszała się i spojrzała na źrebaka stojącego obok niej.
- Hm, no dobrze... - kiwnął głową i spojrzał na mnie - A więc... Zaatakowało cię stworzenie podobne do zmutowanego pancernika...
- Nie o to chodzi! - przerwałam mu - Kim jesteś? 
- Ah, no tak... Ja jestem Tommy - przyjaciel Meel.
- Przecież... Jak... Bo... CO?!
- Ojej... Ja i Niegórek mamy moc niewidzialności. Meel jakimś cudem dostała moc widzenia tych niewidzialnych... To rzadka umiejętność.
- A... aha.
- A to, co panią zaatakowało, jak już mówiłem  było zmutowanym pancernikiem.
- Było..?
- Ech, tak było. Jeśli te zwierzęta zbytnio się zestresują to po prostu zdychają.
- Jezu, w jakim ja świecie żyję? - znów próbowałam się podnieść, jednak Ar przytrzymywał mnie szyją.
- Te stworzenia mają moc niewidzialności - tak jak ja. - ciągnął dalej Tommy.
- A czy te rany są śmiertelne - spojrzałam na swoje nogi.
- Nie. Miała pani wielkie szczęście. Ten pancernik byłby skłonny panią zabić. Jednak teraz będzie musiała pani odpoczywać. Szamanka położy pani jakieś lecznicze liście na nogi. Wtedy szybciej się zagoją - uśmiechnął się.
- Dziękuję. A ile będę musiała leżeć?
- Z jakieś 3 - 4 dni...
- Dobrze... Dziękuję.
Tommy odszedł i zaczął bawić się z Meel. Była szczęśliwa.
Teraz zwróciłam się teraz do Ara.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Dwa dni... 
- Martwię się o Damagoo - wtuliłam się w niego.
- Spokojnie. Taki koń jak on na pewno poradzi sobie w każdej sytuacji.

* To be continued*
________________________________________________________________________

"Dochodzę do siebie"

Kilka dni po ataku "zmutowanego pancernika", moje nogi wróciły do zdrowia. W prawdzie nie mogłam jeszcze biegać, skakać, ale trzeba się cieszyć tym, co jest.
Meel w końcu miała się z kim bawić. Bardzo zaprzyjaźniła się z Tommym. Wyglądała na zadowoloną. Ja też byłam szczęśliwa, ale mimo tego miałam pewne obawy. Niedługo nadejdzie zima, trzeba będzie zebrać zapasy... A cienie wykorzystując to, że jestem ranna, mogą zaatakować w każdej chwili. To martwiło mnie najbardziej... 
Spojrzałam na Meel i Tommy' ego. Patrzyli się na mnie i mówili coś do siebie. Meel szturchnęła źrebaka nogą i ten zaczął zmierzać w moją stronę.
- Dobrze się pani czuje? - zapytał nieśmiało.
- Tak, a czemu pytasz? - odpowiedziałam.
- Jest dla mnie pani bardzo miła, przyjęła mnie pani do stada, mino tego, że to są dla pani kolejne obowiązki...
- Ech - westchnęłam - Jesteś bardzo mądry jak na taką młodą istotkę. - uśmiechnęłam się.
- Dziękuję. - odwzajemnił uśmiech.
- Choć może się przejdziemy? - zaproponowałam.
- Nie jestem pewien, czy powinna pani...
- Spokojnie, poradzę sobie - przerwałam i wstałam.
- No dobrze.
- Powiedz mi, z kąd wiesz tyle rzeczy?
- Już od jakiegoś czasu jestem sam. Rodzice porzucili mnie w lesie, kiedy byłem  malutki. Musiałem się szybko nauczyć wielu rzeczy aby przetrwać.
- Oh, dobrze to znam...
- Tak?
- Tak, kiedy byłam mała moi rodzice zmarli na jakąś straszną chorobę... 
- O, przykro mi...
- Nie, przynajmniej teraz umiem o siebie zadbać.
- Yhym. A, może mi pani powiedzieć jak to się stało, że Meel nagle zaczęła nas widzieć? W sensie mnie i Niegórka.
- Wiesz... To jest wiadomość, której nie możesz nikomu powiedzieć, dobrze?
- Tak.
- No więc tak - ściszyłam swój ton - Na łące znalazłam kwiat, który nazywa się Niebieski Storczyk, znasz może tą nazwę?
- Tak, kojarzę.
- A więc, dowiedziałam się, że ten kwiat jest niebezpieczny i muszę go ukryć. Schowałam go i chodziłam do niego cztery razy dziennie aby sprawdzić czy nikt go nie zabrał. Jednak pewnego poranka Meel zaczęła mnie śledzić i wąchając kwiat dostała... Hm, nie wiem jak to powiedzieć... Na początku wszyscy myśleliśmy, że to są halucynacje, ale jednak nie. 

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Zima"
Minęły następne trzy dni, a ja coraz bardziej martwiłam się o Damagoo. Szczerze mówiąc, to brakowało mi go. Przy nim czułam się bezpiecznie... Jednak odszedł i musiałam radzić sobie sama. Za kilka dni miała przyjść zima, więc stado musiało niedługo wyruszyć na zbieranie pożywienia. Zimy  są bardzo surowe, a źrebaki nie będą w stanie znaleźć trawy pod śniegiem. Moje nogi wyzdrowiały już w pełni, mogłam biegać, skakać i brykać. 
Podzieliłam stado na kilka grup i wyruszyliśmy z wiklinowymi koszyczkami do lasów.
Byłam w grupie z Katyss, Numą, Arssussem, Addą, królową Sevillą, Meel i Tommy'm. Wyruszyliśmy później niż inne grupy, ponieważ Meel nie chciała zawiązać sobie dzwoneczka przy nodze. Po co? Meel lubi bujać w obłokach, wystarczy, że zainteresowałby ją motylek i już jej nie ma. To dla jej bezpieczeństwa.
Poszliśmy na łąkę, gdzie znalazłam niebieski storczyk. Było tam bardzo dużo pokarmu.
Meel i Tommy zbierali kwiatki, Numa szukała czegoś w trawie, Katyss zrywała liście z drzew, Adda szukała czegoś w ziemi (podejrzewałam, że to są korzonki), a królowa bacznie przyglądała się temu, co robię. W końcu podeszła do mnie i powiedziała:
- Bardzo dobrze radzisz sobie z tak licznym stadem.
Podniosłam głowę i spojrzałam na nią.
- Dziękuję, jednak nie jest trudno ogarnąć ich wszystkich. Przyznam, że najtrudniejszą klaczką w stadzie jest Meeliess - obie spojrzałyśmy na zmieszanego źrebaka, kiedy Tommy dał jej bukiecik kwiatków.
- Tak - westchnęła - Jest urocza. Zauważyłam, że jesteś bardziej czujna. Z czego to wynika?
- Nadchodzi zima, stado przez jakiś czas będzie słabsze. Wrogowie mogą to wykorzystać.
- Wrogowie? - zdziwiła się.
- Ech - westchnęłam - Tak, mamy wrogów... Tyle że to nie są konie.
- To co w takim razie?
- Cienie - wtrącił Arssuss - Przepraszam, że przeszkadzam...
- Nic nie szkodzi... Cienie? Co to jest?
- Myślałam, że pani wie... Po tym jak powiedziała pani "Ten kryształ jast im bardziej potrzebny niż mi"...
- Ech, powiedziałam to tylko po to, aby mój mąż mnie puścił... 
- Yhym... No więc cienie to są... Em... Jejku... Przypominają konie, jednak nimi nie są...
- Tak, to wiele tłumaczy - wyczułam nutkę sarkazmu w jej głosie - Czy one są niebezpieczne?
- Wie pani... 
Przerwał mi przeraźliwy krzyk Meel.
- Veelee!!!
Tuż przed nią wyłonił się ogromny niedźwiedź, gdy stał na dwóch łapach był trzy razy większy od dorosłego konia.

*To be continued*
________________________________________________________________________

"Powrót"

Stał w bezruchu. Wyglądałby jak kukła gdyby nie te jego ogromne, żółte oczy.
- Meel, Tommy - zwróciłam się do źrebiąt - Powoli, bardzo powoli i ostrożnie się wycofajcie...
Posłuchali mnie i powoli zaczęli się cofać, nie odwracając się od niedźwiedzia.
Meel ostrożnie stawiała kopyta na ziemi i udałoby nam się uciec, gdyby nie jeden zaschły patyk: Tommy stawiając tylną nogę na ziemi nadepnął na gałązkę, która trzasnęła na tyle głośno, żeby niedźwiedź wpadł w furię. Jego oczy zabłysły, wydał z siebie przerażający ryk i ruszył na nas.
- Meel! Tommy, uciekajcie! - wrzasnęłam i w mgnieniu oka źrebaki znalazły się obok mnie.
Byłam tylko ja i one. Inne konie rozbiegły się w różne strony. Niestety niedźwiedź pobiegł za nami. Zmierzaliśmy wprost do Magicznego Lasu - siedliska cieni. Niedobrze...
- Meel? Dasz radę ściągnąć ten dzwoneczek z nogi? - zapytałam klaczki.
- Ech... Nie wiem... Spróbuję... 
Meel kilka razy uderzała kopytami w dzwoneczek, jednak ten nie chciał się odczepić.
- Nie... nie mogę! - wykrzyczała.
- Genialnie... - warknęłam - Tommy? Jesteś w stanie zrobić się niewidzialnym i przenieść trochę mocy na Meeliess, żeby też zniknęła?
- Nie wiem - odchrząknął - Spróbuję, ale musimy się zatrzymać.
Jedynym schronieniem był Magiczny Las...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz